Sprawozdanie z wycieczki szkolnego koła PTTK 25-27.10.2019 r. – Beskid Wyspowy

Dzień pierwszy

W piątek o 6:15 spotkaliśmy się na dworcu centralnym. O 6:40 siedzieliśmy w przedziałach i dobrze się bawiliśmy.

Jechaliśmy 5 godzin, po drodze czytaliśmy książki i słuchaliśmy muzyki. Droga upłynęła nam szybko, ponieważ byliśmy w dobrym towarzystwie. Po dojechaniu do Krakowa zostaliśmy rozdzieleni na dwie grupy. Pierwsza grupa to chłopcy, a druga to dziewczynki. Gdy obydwie grupy dojechały do Kasinki Małej, musieliśmy pokonać pierwsze wzniesieni w kierunku Bazy Lubogoszcz. Ta droga minęła nam szybko, ponieważ wszyscy maszerowali dobrym tempem. Gdy już doszliśmy, czekaliśmy na klucze do pokoi. Po wejściu do pomieszczeń rozpakowaliśmy się, a niektórzy zamienili się pokojami. Pod wieczór poszliśmy na krótką wycieczkę na szczyt Lubogoszczy. Droga mijała nam sprawnie. Pan Wojtek nie nadążał za grupą, a Pani Ewa szła z przodu nadając tempo. Na szczycie próbowaliśmy roić zdjęcia, ale było już ciemno i za dużo drzew w koło. Później zeszliśmy i zjedliśmy kolację, która była bardzo dobra. Wszyscy wrócili do pokoi i odpoczywali w łóżkach. Następnie pogadaliśmy sobie chwilkę, a koło 22:30 poszliśmy spać.

Drugi dzień

O 7:30 Pani Ewa próbowała obudzić grupę, ale niestety się nie udało. Na szczęście o 8:00 wszyscy byli gotowi i poszliśmy na śniadanie. Zjedliśmy i zrobiliśmy sobie kanapki, bo czekała nas długa podróż na szczyt następnej góry. Potem poszliśmy do pokoi, spakowaliśmy się i ubraliśmy się odpowiednio do pogody. Wtedy przyszedł przewodnik, który wyjaśnił nam, jak mamy chodzić po górach i zwrócił uwagę na bezpieczeństwo przy wchodzeniu i schodzeniu. Następnie zrobiliśmy sobie z nim zdjęcie. Koło 10:00 ruszyliśmy zdobyć Szczebel. Najpierw musieliśmy zejść z bazy mieszczącej się w połowie drogi na szczyt Lubogoszczy. Po zejściu musieliśmy trochę podejść, ale szybko znaleźliśmy się pod górą na mostku, na którym robiliśmy zdjęcia. Potem zaczęliśmy się wspinać i widzieliśmy dużo zwierząt. Po trzydziestu minutach zrobiliśmy sobie małą przerwę. Gdy ponownie zaczęliśmy iść, zrobiło się trudniej. Było bardzo stromo, a kiedy weszliśmy jeszcze wyżej niektórzy zaczęli się bać, że spadną. Jednak Pan przewodnik ich uspokoił, mówiąc, że nic takiego nie może się wydarzyć. Do wszystkich powiedział, żeby uważali na kamienie. Potem weszliśmy na bardziej płaski teren i większość z nas myślała, że to już koniec trasy. Okazało się inaczej. Po dłuższej przerwie znowu zaczęliśmy się wspinać. Tutaj zaczęliśmy robić przerwy coraz częściej, nie mieliśmy już siły, chociaż razem z Panem przewodnikiem z przodu szła mała grupa, która była znacznie szybsza niż reszta. Wreszcie dotarliśmy na szczyt! Szczebel został zdobyty! Najpierw położyliśmy się na trawie i odpoczywaliśmy. Potem zobaczyliśmy widoki z tej góry i zrobiliśmy piękne zdjęcia. Następnie Pan przewodnik opowiedział nam trochę o górze, na której jesteśmy i innych, które widzimy. Cieszyliśmy się, że dotarliśmy tak wysoko. Wreszcie zaczęliśmy schodzić i po około dwudziestu minutach nastąpiły małe komplikacje, ponieważ nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Wróciliśmy do połowy przebytej drogi od szczytu, ale okazało się, że dobrze szliśmy, więc zawróciliśmy i szliśmy dalej. Trzydzieści minut później znowu się zgubiliśmy i długo nie mogliśmy znaleźć drogi, ale w końcu jakoś się udało. Wtedy podzieliliśmy się na małe grupki – wszyscy szli swoim tempem. Po zejściu z góry znowu staliśmy się jedną grupą idącą razem. Niestety, okazało się, że jesteśmy kilka kilometrów od naszej bazy. Ale musieliśmy iść, choć nogi nas bolały, bo robiło się coraz ciemniej. Chodnik był wąski i Pani Ewa cały czas kogoś upominała, że idzie zbyt blisko ulicy. Gdy doszliśmy do bazy, byliśmy bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi, ze udało nam się zdobyć Szczebel. Odpoczęliśmy i poszliśmy na ognisko. Wieczorem od razu zasnęliśmy.

Dzień trzeci

Trzeciego dnia wstaliśmy i poszliśmy na śniadanie. Po zjedzeniu spakowaliśmy się i opuściliśmy Bazę Lubogoszcz. Schodzenie zajęło nam krótki czas i przyjemnie patrzyło się na górę , którą dzień wcześniej zdobyliśmy. Po zejściu na dół musieliśmy przejść kawałek drogi pod miejsce, gdzie czekał na nas bus. Zapakowaliśmy plecaki do bagażnika i ruszyliśmy do Krakowa. Droga upłynęła nam szybko. W Krakowie zostawiliśmy duże plecaki w luku bagażowym. Choć było mało miejsca, na szczęście wszystkie się zmieściły. Później poszliśmy do baru mlecznego i zjedliśmy obiad. Gdy już wszyscy się najedli, poszliśmy pod Kaplicę Zygmuntowską na Wawelu. Mieliśmy tam trzydzieści minut dla siebie, mogliśmy wtedy kupić sobie różne słodycze, np. ciasto i lemoniadę. Po tym czasie cała grupa zebrała się i poszliśmy na ulice Floriańską, tam Pani Ewa ogłosiła, że mamy chwilę dla siebie na ostatnie zakupy i posiłki. Czas ten zleciał nam w sekundzie. Po zbiórce ruszyliśmy wolnym krokiem na spacer po plantach. Było już ciemno, więc mogliśmy poczuć magiczny klimat Krakowa. Spacerowaliśmy przez pół godziny, a potem udaliśmy się na dworzec odebrać plecaki. Na peronie czekała na nas niemiła wiadomość. Pociąg spóźni się dwie godziny. Wszyscy się załamali, ale nie było tak źle. Niektórzy grali w mafię, a inni siedzieli i sobie rozmawiali. Siedzieliśmy już dość długo na peronie, więc Pan Wojtek stwierdził, że zejdziemy na dół, bo tam będzie ciszej. Dobrze nie zdążyliśmy się rozmieścić przy ścianach, a okazało się, że nasz pociąg już podjechał i zaraz odjeżdża. Wszyscy się zerwali. Zaczęliśmy biec z torbami po ruchomych schodach. Na szczęście zdążyliśmy. Ku naszemu zdziwieniu, nie było przedziałów. No ale jakoś przeżyliśmy bez odizolowania od innych ludzi. Jazda minęła nam jak zwykle szybko. Gdy dojechaliśmy, rodzice czekali na nas na peronie.

!Wyjazd był super!

 

Łucja Rzepkowska

 

Logowanie dla nauczycieli